poniedziałek, 30 maja 2011

Naturo, święć się imię twoje!

Duży nacisk na naturę, oj duży. Im dalej posuwa się akcja rodzić po ludzku, tym większy. Tylko czy naprawdę o to powinno chodzić? Czy rodzić po ludzku powinno znaczyć - ródź jak my chcemy, czy może jednak - ródź, jak chcesz i jak ci najwygodniej, skoro jest kilka dostępnych opcji? My ci je przedstawimy, cały komplet, z zaletami i wadami, a ty wybieraj. Denerwuje mnie przekonywanie kobiet, że "naturalnie" jest najlepiej - dla nas, dla dziecka, dla ojca, dla przyszłości wszechświata. Lepiej jest wtedy, kiedy czujemy się bezpieczne i zaopiekowane. Kiedy mamy zaufanie do ludzi, którzy się nami zajmują. Kiedy jedziemy do szpitala bez strachu, że nas przy tych skurczach nie przyjmą, bo coś tam. To powinna być podstawa "naturalnego" rodzenia. Bo o jakiej naturze można mówić w szpitalu? To miejsce jest tak obce, tak zimne, tak straszne, że nawet te morelowe kolory ścian w wyremontowanych salach porodowych i kwiatowy rzucik niczego tu nie zmienią. Ani wywiady z mądrymi położnymi, z mądrymi paniami ginekolog, które tłumaczą, że boimy się bólu, bo żyjemy w czasach, kiedy wszystko chcemy szybko, już, bez cierpienia i dlatego wybieramy cesarkę. A to nie do końca o to chodzi.
Nie boję się bólu. Rodziłam już trzynaście lat temu, w szpitalu Bródnowskim, w beznadziejnych warunkach, kiedy wszystko było nie tak. Oksytocyna, lewatywa, golenie, studenci, trzech lekarzy pod rząd grzebiących w mojej cipce, bo przecież jeden drugiemu nie mógł uwierzyć na słowo, że rozwarcie jest za małe. Zero informacji co się dzieje, na prośbę: PROSZĘ ZADZWONIĆ PO MOJEGO MĘŻA pani pielęgniarka odpowiadała: ALE ON ŚPI, PRZECIEŻ JEST ZMĘCZONY, CHYBA NIE CHCE GO PANI BUDZIĆ BEZ POWODU. Bolało do obesrania. Ale mam w dupie ból. Najgorsza była noc, kiedy położyli mnie pod kroplówką, wiedziałam tylko, że tętno dziecka jest nierówne i trzeba rodzić, bo może się udusić, wygonili mojego chłopaka do domu, żeby się wyspał, a mnie zostawili tam w tym pokoiku. Samą. Myślałam, że umrę ze strachu, z żalu, ze smutku, że ktoś mnie tak traktuje jak śmiecia, a ja nic nie mogę zrobić. A ból? Pamiętam, że był. I tyle.
Jeśli czegoś się przed tym rodzeniem boję, to szpitala, tych ludzi tak kompletnie pozbawionych wrażliwości, którym się wydaje, że rozmowa z tobą przyniesie im same kłopoty. Tego traktowania - jest pani moją milionową pacjentką, naprawdę, nie chce mi się z panią gadać, poza tym co to panią obchodzi, pani ma WYPRZEĆ Z SIEBIE NATURALNIE SZYBKO TO DZIECKO, żeby nam kawa w kantorku nie wystygła. Naprawdę chciałabym, żeby szpital mnie zaskoczył i żeby moje słowa okazały się nieprawdziwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz