poniedziałek, 21 marca 2011

Strach

Robię się gruba. I zaczynam się bać. I jedno i drugie to dziwny stan, bo nie można mu zaradzić. Nie poćwiczę i nie poodchudzam się, bo to nic nie da. Nie wezmę też przeciwlękowych, bo nie mogę. Co mogę? Co mogę? Myśleć pozytywnie, choć same czarne wrony kraczą mi nad głową? Nie wezmę antydepresantów. Nic nie mogę zrobić.

piątek, 11 marca 2011

overw.

Nie mogę się przepracowywać. Fizycznie ciało mówi nie. To nowość. Nie mogę siedzieć po nocy i oglądać seriali, jeśli nie mogę następnego dnia rano pospać. W pracy czasem muszę się położyć - kanapa jest, nikt się nie czepia, źle nie jest. Po przyjściu z pracy do domu nie mam już siły na nic. To wszystko nowość. Trochę smutna. Ale też trochę lekcja pokory. W pokorze do ciała nigdy nie byłam dobra. Moje ciało było po to, by je męczyć, ćwiczyć, próbować, wykańczać. Not anymore.

wtorek, 8 marca 2011

Wyborcza miszcz

Dzisiaj w Wyborczej hit za hitem. Oczywiście o rodzeniu, bo ten temat jakoś najbardziej mnie w tej chwili interesuje. Tylko cytować. "Standard opieki nad kobietą w ciąży, porodzie i połogu powstawał cztery lata." Juhu, chwała panu na niebiesiech, uradzili! Uradzili, że ciąża to nie choroba (!) i że kobietę należy traktować podmiotowo. Że trzeba ją o wszystkim informować, zarówno w czasie ciąży, jak i porodu, bo to ją uspokaja. HIT. Że powinna nawiązać kontakt z położną (ciekawe, czy uradzili, że za darmo, czy to w ramach szpitalnych cenników - 1000 - 1500 kosztuje nawiązanie kontaktu). Standard nie przewiduje niestety znieczulenia, bo standard mówi o porodzie NATURALNYM, a znieczulenie to już MEDYCYNA. Bo nie można powiedzieć jednoznacznie, że ból jest rzeczą złą i nie wiadomo dokładnie, jakie są konsekwencje znieczulenia dla dziecka.


Według standardu kobieta m.in.:

wybiera miejsce porodu; może wybrać położną; jest zachęcana przez położną do korzystania ze wsparcia kogoś bliskiego; może wybrać pozycję, w jakiej chce rodzić; jest informowana przez personel medyczny o celu i ewentualnych skutkach każdej interwencji.



Czy ja mogę iść z tym artykułem rodzić? I zostanę obsłużona? Czy, niestety, "nie będzie miejsc"?

czwartek, 3 marca 2011

Brzuch na nartach

Bała się, ale pojechała. Bała się, bo wszyscy mówili, że poroni. Doświadczone koleżanki, co poroniły po przejażdżce samochodem po wertepach, lekarka, niedoświadczone koleżanki też. A moja matka się nie bała. Powód prosty - kasa wydana, jechać trzeba, przeca się nie może zmarnować. Chorzy, nie chorzy, jechać trzeba, najwyżej tam będziecie chorować.
No to pojechali. Po pierwsze - wyzdrowieli, bo w górach generalnie się zdrowieje. Po drugie - wygrzali się we włoskim słońcu. Po 3 - ciąża, czyli Walduś, jak go pieszczotliwie nazywamy, żywie jeszcze, na nartach jeździł, nie szalał, jak się zmęczył, opalał się. A w realu wyglądało to tak: śniadanie - narty - spanie - kolacja - spanie. Prosty żywot człowieka w ciąży.