wtorek, 14 czerwca 2011

Chciałam zamieścić komentarz...

...ale nie mogę, więc sama to zrób. Ja mam doświadczenie za 1500. W magiczny sposób przefrunęłam przez izbę przyjęć, i przez ściśnięte, oczekujące kobiety. A trzeba rzec, że ważyłam wtedy dużo. Taki luksus za 1500? drugi raz zrobiłabym to samo. Bo mnie stać. A co z innymi? Nie musiałam się rozbierać w koszulę, i nikt mi nie zadawał pytań. Miłe panie zaprowadziły mnie i Arta do miłego pokoju, w którym w miły sposób przyszedł na świat mój syn. Cena "miłego" 3 tysiące. Opłata uiszczona przy wyjściu ze szpitala, w kasie.

Opowieść innej koleżanki. Szpital na Solcu, Wawa. Przyjeżdża koleżanka rodzić. Na wejściu siedzą już rodząc dwie bidulki, odesłane z Karowej i Żelaznej. Koleżance trochę głupio, ale to nie jest odpowiedni moment na refleksje na temat sprawiedliwości we wszechświecie. Dzwoni więc do położnej. Za chwilę pani na bramie, która zdążyła już nafukać na wszystkie trzy oczekujące, z pięknym uśmiechem pyta: "Która z pań to pani D.?" I pani D. maszeruje bez upokarzających pytań na górę. Nie wie, czy tamte dwie przekroczyły bramę, czy pojechały dalej rodzić po ludzku.

Królowa na bramie albo magiczny obrzęd przejścia

Lekarze lekarzami, położne położnymi, a z opowieści wynika, że i tak najgorsze są te, co siedzą na izbie przyjęć w szpitalu i przez które trzeba się przebić, żeby się na salę porodową dostać. Zazwyczaj trwa to bardzo długo, bo obecna tam siostra niejednokrotnie przełożona musi przeprowadzić wstępny wywiad i zbadać wszystkie dokumenty, które się ze sobą przywiozło. A to przecież fantastyczne zajęcie! Prawie jak robota urzędnika, którego praca polega zazwyczaj na tym, żeby cię cofnąć od okienka, bo "a tu pani brakuje takiego papierka/załącznika/czegokolwiek, w każdym razie bardzo ważnej rzeczy". Z ostatnio usłyszanych najbardziej spodobało mi się pytanie "Ile pani ma w obwodzie" i nakaz/prośba "Proszę się TU przebrać w koszulę". "Jak to TU? Przecież wokół pełno ludzi?" "Ale przecież to same kobiety w ciąży, chyba się pani nie wstydzi?" Oczywiście im częstsze skurcze i im większe rozwarcie, tym więcej pytań i niejasności, które muszą zostać wyjaśnione właśnie w tej chwili (nie zapominajmy, że mówimy o przyjeździe do szpitala na poród, czyli o czasie, kiedy ten poród najczęściej już się rozpoczął, być może całkiem nieźle postępuje, co, jak wiadomo, odrobinę boli). Oczywiście hasło "proszę nie przesadzać, nie pani pierwsza i nie ostatnia" jest ostatecznym argumentem w tej sprawie. Jest jednak magiczne zaklęcie, które może tę sytuację nieco poprawić, pod warunkiem, że użyjemy go odpowiednio szybko. Telefon do umówionej wcześniej w tym szpitalu położnej. Przypominam - ten telefon jest wliczony w obsługę (1500 średnio w Wawie) i bardzo ułatwia przejście magicznej bramy szpitala. Najczęściej kończy się to tak "Aaaaa, to trzeba było tak od razu, proszę na górę, piętro, pokój", albo w przypadku ostrzejszych królowych na bramie położna musi zejść, by osobiście wyrwać nas z ich macek. A potem następuje zdziwienie, dlaczego poród się zatrzymał? I znowu trzeba będzie podać tę okropną oksytocynę. A wy? Jakie macie doświadczenia w tej sprawie?